wtorek, 2 lutego 2016

Powrót śmieciowego jedznia do szkół...?

Minister Anna Zalewska zapowiada odwrót od rozporządzeń wydanych przez poprzedni rząd, dotyczących zmian w żywieniu dzieci i młodzieży i działaniu sklepików szkolnych.
Przypomnijmy – od początku tego roku szkolnego w sklepikach nie wolno sprzedawać czipsów, słodyczy, słodzonych soków czy drożdżówek, a szkolne stołówki muszą stosować się do rygorystycznych przepisów, ograniczających użycie soli, cukru, potraw smażonych i mięsnych. Zmiany te kilka miesięcy temu wywołały prawdziwą burzę, nie tylko wśród właścicieli sklepików, ale także wśród szkolnych kucharek oraz rodziców, którym nie w smak było to nowe gotowanie.
Burza rozpętała się straszna, ale lekarze i dietetycy przekonywali – to wszystko dla dobra dzieci. Choć nie lubię tego zwrotu i zwyczajnie wkurza mnie zasłanianie się dobrem dziecka przy byle okazji, tym razem wiedziałam, że faktycznie chodzi o dobro uczniów. O to, żeby wyrobione od dzieciństwa zdrowe nawyki żywieniowe zaprocentowały im w dorosłym życiu, o to, żeby wyrosło nam wreszcie pierwsze pokolenie bez zębów zniszczonych przez próchnicę od ciamkanych nieustanie cukierków i lizaków. Pisałam o tym we wrześniu duży tekst, rozmawiałam z wieloma naukowcami, nie będę po raz kolejny przytaczać wszystkich argumentów, które przecież i tak każdy świadomy człowiek dobrze zna.
Tę trudną zmianę udało się jakoś przeprowadzić. Dzieci przyzwyczaiły się, że chrupki z jabłka mogą być tak samo smakowitą przekąską jak baton, a słynna niesłona zupa także daje się zjeść, kiedy młody, zdrowy organizm domaga się posiłku. Nie zaobserwowałam w szkole mojego dziecka ani u żadnego ze znajomych pokątnego sprzedawania drożdżówek czy dzielenia się pod stołem solą przyniesioną z domu. I do dziś się zastanawiam, o co był ten cały raban?
I jeżeli prawdą jest, że min. Zalewska cofnie również te zmiany wprowadzone przez poprzedni rząd, będzie to w moim odczuciu ogromny krok w tył. Krok, który będzie kosztował nasze dzieci w przyszłości cukrzycą, nadciśnieniem, otyłością, tymi wszystkimi problemami, z którymi tak wielu nas, dorosłych, zmaga się codziennie.
Nie wiem, o co chodzi pani minister, ale jeżeli znowu o to, żeby połechtać ego tych rodziców, którzy uważają, że sami najlepiej wiedzą, co dla ich dzieci dobre, to proszę – niech Pani tego nie robi! Naprawdę, szkoda dzieciaków. artykuł : Newsweek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz